Choć jest blisko drogi, choć wokół panuje ruch, szum, pełno aut to jednak wnętrze wycisza. Czuję się jak w Bieszczadach – westchnął ktoś obok. I słusznie. Karczma „Pod Strzechą” w Kraczkowej przy trasie Rzeszów-Łańcut jest może nieco schowana, bo na pierwszy rzut oka wybijają się inne obiekty. Ale naprawdę warto tu przyjechać, nie tylko podróżując, ale tak na niedzielny obiad, albo na rodzinną imprezę.
Zaraz po wejściu zachęca wystrój. Drewno, drewno, drewno, kolorowe obrusy, kwiaty, rustykalne drobiazgi i uśmiechnięta obsługa. I cicha muzyka, która nie przeszkadza w rozmowach i smakowaniu dań. Na początek przystawka od firmy, czyli coś niezwykle pasującego do wystroju – proziaki z serkiem białym z dodatkami i listkami buraka. Mmmm…dobrze się zapowiada.
Potem na stole pojawiają się placki po węgiersku pod zieloną pierzyną zieleniny, pachnące, chrupiące, otulone aromatycznym gulaszem. Na drugim talerzu pyszni się filet z kurczaka zagrodowego, kopytka ziołowe i to wszystko w doskonałej zgodzie z sosem bazyliowym i zieleniną. Pyszne, syte danie, w wielkości odpowiedniej, bez przesady. Kolejny rarytas to danie z serii makarony. Aż żal burzyć pięknie podany talerz z potrawą, ale cóż… Pod serem żółtym i zielonymi dodatkami pachnie… Wręcz uśmiechają się borowiki – pachnące i delikatne, makaron gryczany, plastry salami – one dodają specyficznego smaku i nadają potrawie pewną ostrość, pomidorki koktajlowe i sos borowikowy. Kusi? Tak, kusi. Na pewno kusi też żurek podkarpacki, który udało się zdegustować niedawno i potwierdziły się żurkowe zachwyty znajomych.
No może dość moich zachwytów. Teraz kolej na Was. Zajrzyjcie do Karczmy „Pod Strzechą” i sprawdźcie czy mam rację. Smacznego…
Izabela Fac, dziennikarz nie tylko kulinarny